Moje top kosmetyki z Afryki
Pielęgnacja skóry 30-sto latki to już nie są żarty. Pierwsze zmarszczki, dziwne cienie pod oczami (spałam 8 godzin i nie byłam na imprezie więc co się stało?), przebarwienia od słońca itp. Może być różnie. Jak powszechnie wiadomo, tajną bronią na tego typu „dolegliwości” mogą być dobrze dobrane kosmetyki, które zapewnią odpowiednią pielęgnację i profilaktykę antystarzeniową.
Przeprowadzając się do RPA, zabrałam ze sobą kilka ulubionych kosmetyków m.in kremy do twarzy z filtrem 50 z Pharmaceris, krem do twarzy 30+ z Tołpy, nawilżające serum z kwasem migdałowym z firmy Bielenda. Wygląda na to, że jestem kosmetyczną patriotką. Niestety moje zapasy szybko się skończyły. Wyruszyłam więc na poszukiwania moich nowych ulubionych specyfików.
W popularnej w RPA drogerii kosmetycznej Clicks, znalazłam markę Iwori Beauty of Africa. Na początku spróbowałam maseczki do twarzy na bazie rooibosa. Nie wiedzialam absolutnie nic o tej roślinie poza tym, źe od czasu do czasu piłam herbatę z jej liści. Aby dowiedzieć się więcej, specjalnie pojechałam w region Cedeberg, z którego pochodzi rooibos. Przy okazji zaliczyłam „ucieczkę” przed leopardami. Ale o tym innym razem. 200 -letnie miasteczko Clanwilliam, położone pośród skalistych gór, znane jest jako centrum rooibosa.
W „House of Rooibos” skorzystałam z „degustacji herbaty” , która……nie jest herbatą. Ten niepozorny krzew, należy do rodziny roślin strączkowych. Nie zawiera kofeiny, więc można ją pić w dowolnej ilości, nawet przed snem. Dzięki antyoksydantom, flawanoidom, minerałom (cynk) czy witaminie D, znalazł zastosowanie w kosmetykach pielęgnacyjnych, szczególnie cery wrażliwej i przeciwzmarszczkowych.
Wracając do marki Iwori. Maska do twarzy jest na bazie naturalnej, czerwonej glinki kaolinowej i ekstraktu z rooibos. Producent zapewnia, że jest to delikatny rytuał detoksykacji twarzy, który pomaga oczyścić i zmiękczyć skórę, jednocześnie głęboko oczyszczając, usuwając martwe komórki skóry i ślady zanieczyszczeń. Do tej pory jest to moja ulubiona maska, może wyglądam po nałożeniu jak indianin z plamami ale, zaraz po zmyciu, pory są zwężone, a skóra oczyszczona i ładnie rozjaśniona.
Ta maseczka skłoniła mnie do poszukania informacji o innych składnikach jakie można znaleźć w produktach Iwori. Główne z nich to marula, mongongo, baobab i właśnie rooibos .Marula to zielone, liściaste drzewo, odporne na susze i przystosowane do trudnego klimatu Afryki. Żeńskie drzewa wydają owoce, a męskie kwiaty. Owoce są również używane do produkcji piwa i likieru, a wielkie zbiory w lutym i marcu to czas festiwali na cześć „pokarmu bogów” oraz kontroli jakości wyprodukowanych trunków. Nawet słonie traktują owoce maruli jako smakołyk. Lokalni twierdzą, że „upijają się” sfermentowanymi owocami, ale jest to dość kontrowersyjne i niepotwierdzone naukowo.
Z drzewem marula wiążę się wiele legend. Drzewo uważane jest za święte. Wiele rytuałów odbywa się właśnie pod nim. Zajrzyjcie do legend.
Olejek z drzewa marula zawiera m.in nawilżające przeciwutleniacze, aminokwasy i witaminy E i C (owoc zawiera trzy/cztery razy więcej tej ostatniej, niż pomarańcza), które silnie nawilżają i chronią skórę przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych. Dlatego też, olej ten stosowany jest od pokoleń przez kobiety z plemienia Tsonga, pochodzące z północnej Namibii. I to chyba jest jeden z sekretów ich cer pozbawionych zmarszczek. W maseczce Iwori dodatkowo dodano naturalną czerwoną glinkę, która jest wykorzystywana przez południowoafrykańskie kobiety z plemienia Xkosa do ochrony przed słońcem oraz jako makijaż.
Maseczka do włosów Iwori z olejem mongongo, masłem shea i olejkiem arganowym to produkt do zadań specjalnych. Błyskawicznie nawilża. Sprawdziła się u mnie po lecie, kiedy skóra głowy była ekstramalnie wysuszona. Drzewa mongongo rosną między innymi na obszarach pustynii Kalahari w Namibii, Botswanie, RPA oraz w Zambii. Są niezwykle cenne dla tubylców. Pożywne nasiona/orzechy były podstawą ich diety od ponad 7000 lat, a olejek znalazł zastosowanie w kuchni i kosmetyce. Bogaty w wielonienasycone kwasy tłuszczowe, witaminę E i Omega 6 oraz miedź, wapń, magnez, żelazo i cynk, świetnie chroni skórę i włosy przed surowym, pustynnym klimatem.
Baobaba chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Drzewo nazywane symbolem życia, ponieważ każda z jego części jest wykorzystywana przez różne stworzenia jako schronienie czy pożywienie. Owoce i nasiona baobabów to prawdziwa bomba składników odżywczych i przeciutleniaczy. Zawierają m.in witaminę C, A, B1, B2 i B6 oraz fosfor, magnez, potas. Naturalne jest więc, że olej z nasion baobabu zawierający również kwasy omega 3, 6 i 9 stał się sekretem urody afrykańskich kobiet. Olej bardzo dobrze się wchłania i nie powoduje, (przynajmniej u mnie) przeciążenia włosów. Przydaje się również w profilaktyce przeciwzmarszczkowej ponieważ stymuluje produkcję kolagenu w skórze. Przez pewien czas używałam kremu pod oczy i na noc z wyciągu z baobaba i mogę potwierdzić, że moja skóra była bardzo dobrze nawilżona.
Lubię jednak zmieniać kosmetyki, dostarczamy wtedy innych składników, co może mieć wpływ na wygląd naszej skóry w dłuższej perspektywie, dlatego teraz testuję inną popularną w RPA markę, o ktorej napiszę w dalszej części. Nadal jednak pozostaję wierna szamponowi i odżywce z rooibosa (włosy rosną szybciej),
a raz w tygodniu nakładam maskę do włosów z wyciągiem na nasion baobaba. Moje włosy są dzięki temu w naprawdę świetnej kondycji.
Iwori dba nie tylko o skórę, ale również planetę. Większość opakowań nadaje się do recyklingu. Ich produkty są przyjazne weganom, nie są testowane na zwierzętach. Drobinki peelingów powstają z naturalnych składników, które nie są szkodliwe dla oceanu. W produktach do mycia używają biodegradowalnych środków spieniających. Kupując oleje i ekstrakty od wyselekcjonowanych dostawców, wspieramy lokalne społeczności Zambii, Zimbabwe, Namibii i RPA. Więcej informacji na stronie http://www.iworibeauty.com/community-commerce/.
Sorbet to inna ciekawa marka na rynku RPA. W swoim portfolio ma cały zestaw kosmetyków od tych do makijażu (świetny korektor pod oczy), po kosmetyki kończąc na własnej sieci salonów pielęgnacyjnych. Ich produkty można dostać w drogeriach w całym kraju oraz dedykowanych sklepach tej marki.
Ja w tej chwili używam kremów na dzień i na noc z linii Age Affect i muszę powiedzieć, że są to jedne z najlepszych kremów jakich do tej pory używałam. Zawarty w kremie Peptyd Matrixyl® Synths’6, koenzym Q10 i zestaw witamin A, C i E to magiczna mieszanka, która powoduje, że moja skóra jest od razu napięta. Jedyny minus to filtr SPF15 w kremie na dzień. Zdecydowanie za mało, jak na afrykańskie warunki.
Jestem również uzależniona od produktów pod prysznic tej marki. Zapachy są nieziemskie. Moje ulubione to różowy żel pod prysznic i peeling, o zapachu granatu, zielonej herbaty i porzeczki. Mniam…Ewentualnie wersja fioletowa, z olejem arganowym i smoczym owocem (dragon fruit). Po peelingu nie trzeba nawet używać balsamu, skóra jest świetnie nawilżona.
Kiedyś klientka zapytała mnie „a jak Pani Moniko radzi sobie Pani z paznokciami?” Nie ma z tym większego problemu. Tutaj również z pomocą przychodzi marka Sorbet. W salonach, w których można kupić kosmetyki, są dostępne Panie kosmetyczki i manicurzystki. Standardowa cena za ściągnięcie i nałożenie lakieru hybrydowego to około R390 (około 85 zł) u rąk i tyle samo na stopach.
Salony oprócz manicure i pedicure oferują wszystkie inne zabiegi „pierwszej potrzeby”: masaże, depilacje woskiem, hennę brwi i rzęs, makijaż itp. Także podczas zakupów w galerii można wyskoczyć na szybkie poprawki.
Choć zabiegi kosmetyczne nie są głównym celem podczas spędzania wakacji, to polecam przywieźć stąd kilka kosmetyków, których raczej nie dostaniemy w Polsce. Maseczka z Rooibosa, nie zajmie dużo miejsca w bagażu, a po przyjeździe, możemy połączyć przyjemne z pożytecznym. Zaaplikować czerwoną mieszankę na twarz i z kieliszkiem wina (oczywiście pochodzącego z RPA powspominać czas spędzony na krańcu Afryki.
Dodaj komentarz